Wojskowy kuferek ma do dzisiaj

Paweł Wodniak  |   Fakty  |   2 września 2009 16:55
Udostępnij
Stanisław Śliwka z kęckimi kombatantami. Fot. Paweł Wodniak.

Urodził się 8 czerwca 1912 roku w Jawiszowicach, jako syn Michała i Zofii. Mieszkał w Zasolu, gdzie w 1919 roku poszedł do Szkoły Powszechnej. Był żołnierzem Kampanii Wrześniowej. Pracował na robotach w III Rzeszy. Niedawno przyjął na swoje ręce Krzyż Zasługi nadany wsi Bielany, w której mieszka przez Związek Kombatantów Rzeczypospolitej i Byłych Więźniów Politycznych.

Mieszkańcy Bielan ponad siedem lat temu podjęli starania, by ich wieś została odznaczona Krzyżem Walecznych. Taki honor spotkał pobliski Malec. A Bielanianie uczestniczyli w walce zbrojnej podczas II wojny światowej. Na tym terenie walczył oddział Sosinki. Ludność pomagała więźniom obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

Honory od kombatantów

W międzyczasie zmieniły się przepisy i okazało się, że wieś Krzyża Walecznych otrzymać nie może. Wtedy też kęckie koło Związku Kombatantów postanowiło przyznać sołectwu Krzyż Zasługi. Nie było wątpliwości, kto przyjmie odznaczenie z rąk prezesa Zarządu Okręgowego ZKiBWP w Bielsku-Białej Józefa Harężlaka.

Zaczęło się od Cieszyna

Z panem Stanisławem spotkałem się w domu jego wnuczki. Dziarski staruszek bardzo ochoczo przystał na propozycję opowiedzenia swoich wojennych, a raczej bardziej wojskowych losów. Zaczyna od półrocznej służby w Cieszynie, w 4 Pułku Strzelców Podhalańskich. Roku dokładnie nie pamięta. Ale z wyliczeń wychodzi, że musiał to być 1934. Potem Stanisław Śliwka dostaje przydział do Korpusu Ochrony Pogranicza. Na kolejne pół roku. Przyjeżdża zgodnie z rozkazem na Wołyń, miejscowość Dedrykały Duże. Młody żołnierz trafia do karabinów maszynowych. Jest w 4 Batalionie KOP.

Chciał iść w oficery

Nastał rok 1935. 23-latek spod Oświęcimia zgłasza się jako ochotnik do Centralnej Szkoły Oficerskiej w Osowcu koło Grajewa.
– To było koło granicy litewskiej. W szkole oficerskiej byłem jeszcze za marszałka Piłsudskiego. W tym samym roku marszałek umarł. Ogłosili żałobę. My mieliśmy wtedy spokój, bo nie musieliśmy ciągle śpiewać – opowiada pan Stanisław.
Po skończeniu kursu w stopniu podoficerskim, już jako kapral,  wrócił do swojego batalionu na Wołyniu. Na ćwiczenia chodziłem jednak tylko raz w tygodniu. Dostał się natomiast do kancelarii kompanii, gdzie nadawał telefonogramy do poszczególnych do strażnic. Zanim jednak żołnierze stawili się w swoich macierzystych jednostkach, mieli po oficerce tygodniową wycieczkę po Śląsku. Potem każdy mógł wyjechać na 14 dniu do domu na urlop. Był rok 1936.

Na Zaolziu

W końcu Stanisław Śliwka, jako rezerwista trafił do cywila. Ale nie na długo. Po rocznym pobycie w domu siły zbrojne powołały go z 4 Pułku do 3 Batalionu stacjonującego w Oświęcimiu.
– Byliśmy tam, gdzie potem Niemcy założyli obóz koncentracyjny – wspomina bielanianin. – I właśnie z Oświęcimia pociągli mnie w 1938 roku na Zaolzie. Byliśmy w Cierlicku Górnym, gdzie w 1932 roku zginęli piloci Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura. Tam byłem trzy miesiące. Oj, nie podobało się to żołnierzom, nie podobało. Ale w końcu nas wymienili. Przyjechali inni, nowa zmiana.

Zostawił małą córeczkę

Pan Stanisław miał skończone 27 lat, gdy na dwa tygodnie przed wybuchem wojny ponownie założył mundur. Zaraz po tym, jak 14 sierpnia urodziła mu się córeczka. Został powołany do Cieszyna na ćwiczenia.
1 września 1939 roku. Przyszedł rozkaz: kierunek Szczyrk. Strzelcom dowódcy kazali wejść na Skrzyczne.
– To trwało cały dzień. I nagle w nocy kolejny rozkaz: wycofać się – opowiada nasz bohater. – Trzeba było ścinać drzewa i przywiązywać do sprzętu jako hamulce. Bo przecież to straszna góra jest, wysoka.
Stanisław Śliwka pamięta bar pod Skrzycznem. Dwie kobiety sprzedawały tam piwo. Nawet wołały żołnierzy, żeby się napili. Ci jednak musieli kontynuować marsz. Bielsko, Lipnik, Kozy, Bujaków.

Naloty

– Pierwszy nalot przeżyliśmy na moście w Kobiernicach. Przyleciał jeden samolot. Wojsko się tam zaszpuntowało i ani w tę, ani we w tę. Chłopcy zeskakiwali z mostu do wikliny i uciekali. Kiedy się pozbierali szli dalej. Przez Czaniec w kierunku Bulowic. W Bulowicach kolejny nalot, tym razem samolotów było już dziewięć.
– Rozpierzchliśmy się po polach. Jeden z samolotów spuścił bombę wprost na działo przeciwlotnicze. Zrobił się wielki lej w ziemi. Jednemu żołnierzowi nogę urwało. Zajęła się nim drużyna sanitarna. A my szliśmy dalej ku Krakowu – opowiada weteran. Tylko czasami ma niewielkie problemy z pamięcią. Nie o zdarzeniach sprzed lat. Po prostu na moment umyka mu wątek. Wystarczy podpowiedzieć ostatni wyraz i pan Stanisław dalej ciągnie swoja opowieść.

Niech każdy idzie, gdzie chce

Pierwszy raz okopywali się w miejscowości Kłaj. W czasie marszu w stronę Bieszczad. Chcieli się przedostać do Rumunii. W bieszczadzkich lasach znaleźli się w okrążeniu.
Stanisław Śliwka: – Przyszedł do nas ksiądz kapelan i w lesie zrobił spowiedź powszechną. Wtedy też dowiedzieliśmy się, że każdy z nas może iść, gdzie tylko chce. I poszliśmy. Ja razem z kolegą z Cieszyna. Zatrzymali nas Niemcy. Zaprowadzili na łąkę i odebrali prawie wszystko. Nawet papierosy. Tabaku tam było na tej łące jak kopiec Kościuszki. Lornetkę też mi zabrali.
Niemcy sformowali dwie kolumny. Jedna szła do Jarosławia, druga do Łańcuta. Młody Staszek razem ze swoim strzelcem i celowniczym sprytnie odłączyli się od maszerujących.

Ucieczka na własną rękę

Poszli do gospodarstwa. Jeść dostali. Jak opowiada pan Śliwka ?haziajka placków na blasze napiekła?.
– Haziaje chcieli zabrać mundury i dać cywilne ubranie. Ale mundury nowe, a te szmaty były stare. Powiedziałem, o nie. Nie będę w dziadostwie chodził. Przecież nie wiem, gdzie się w końcu dostanę – wspomina.
Uciekali w trójkę na własną rękę. Jedzenia za bardzo nie było. Czasem jakieś jabłko, czy gruszka się trafiły.
– Wtedy pierwszy i jedyny raz w życiu jajko piłem surowe – mówi pan Stanisław z grymasem na twarzy.
W końcu natknęli się na Niemców, którzy wpakowali ich do pociągu. Jechał w stronę Krakowa i dalej do Czechowic-Dziedzic. W Brzeszczach wyskoczył z pociągu do lasu. Jeden z jego kompanów też. Widziały to kobiety, które przy torach  kopały kartofle. Wzięły do domu. Dały kołacza.
– Umyliśmy się wtedy – opowiada ówczesny uciekinier. ? Miałem ciotkę w Kolonii w Brzeszczach. Ta kobieta, co nas zaprosiła poszła do niej po cywilne ciuchy. Wieczorem szliśmy w kierunku kopalni. I natknęliśmy się na trzech esesmanów, którzy szli na stację. Ale nic, nie zaczepili.

Z robót też uciekł
Najpierw przyszedł do ojca w Zasolu. Potem do żony i córki. Ale i tak hitlerowcy nie dali mu spokoju. Wywieźli na roboty do kopalni w Westfalii.
Pan Śliwka: – Oj, niedobra to była kopalnia. Pokłady stojące, a nie leżące. Jedzenie marne i zarobki też małe. Koledzy pouciekali. To ja też spakowałem swój wojskowy kuferek, który mam jeszcze do dziś i na pociąg. A tam liczyli ludzi i stan im się nie zgadzał, bo ja był jeden dodatkowy, uciekinier.
Pociągiem wraz z Niemcami dotarł do Katowic. Stamtąd do Oświęcimia i do domu. Był rok 1940.
Stanisław Śliwka aż do emerytury w 1967 roku pracował w Kopalni Węgla Kamiennego Brzeszcze. Niedawno dostał niewielką rekompensatę za pracę w III Rzeszy.