polecamy
Oświęcimskie Wieści z ratusza – FILM
Głośne rozmowy telefoniczne w miejscach publicznych są najzwyczajniej uciążliwe. Fot. Pixabay.com
Telefony komórkowe są dobrodziejstwem XX wieku doskonale sprawdzającym się i teraz. Czasami aż za bardzo.
W większości przypadków ludzie traktują rozmowę przez telefon jako coś osobistego, a nawet intymnego. Zwłaszcza w miejscach publicznych. Na ulicach, w sklepach, autobusach, siedzibach różnych instytucji. Są też jednak w gronie stelefonizowanych obywateli świata telefoniczni ekshibicjoniści.
Siedziałem ostatnio w poczekalni jednej z poradni lekarskich w oświęcimskim szpitalu. Czytałem gazetę nasłuchując, czy w końcu padnie nazwisko krewnej, którą przywiozłem do lekarza. W korytarzu panował umiarkowany gwar, gdyż pacjentów było co niemiara.
Nagle wspomniana gazeta wypadła mi z rąk. A to dlatego, że podskoczyłem jak oparzony. Przyczyną niezamierzonego podskoku był, nie dość, że strasznie głośny, to jeszcze przeraźliwy w doborze dźwięków, sygnał telefonu komórkowego. Był doskonale słyszalny, mimo że zadzwonił w kobiecej torebce.
Dzwonił, dzwonił i dzwonił. Właścicielka siedząca przed sąsiednim gabinetem nie była w stanie go z torebki wysupłać. Kobieta szukała, a telefon dzwonił, dzwonił i dzwonił.
Decybele wydobywające się z komórki były jednak niczym w porównaniu z siłą głosu, z jaką kobieta odebrała telefon. Gdyby swoje „halo” wypowiedziała, a raczej wykrzyczała na Stadionie Narodowym podczas jakiegoś meczu, kibice z pewnością natychmiast by zamilkli.
Po chwili wszyscy obecni w poczekalni dowiedzieli się, że właścicielka telefonu wyczekała się godzinę z hakiem, ale jest już po wizycie. Teraz pójdzie do apteki wykupić lekarstwa i zadzwoni po Mariana, żeby przyjechał po nią do szpitala i zawiózł do domu. Z rozmowy wynikało, że Marian jest w galerii Niwa, gdzie pojechał kupić sobie skarpetki i bokserki, bo te stare są już sprane i zużyte. Na szczęście kwestię bokserek pacjentka poruszyła kierując się do wyjścia. Gdy wyszła, upewniłem się, że moja komórka jest ściszona.
Nie minęło pięć minut, a z gabinetu onkologa wyszedł pan, na oko, koło siedemdziesiątki. Wyciągnął smartfona, wybrał numer i huknął gromkim głosem: „Cześć, dzwoniłaś, ale u lekarza byłem. Co powiedział? Rak mi się k… nawrócił i muszę znowu iść na te pierd… chemię. Wyobrażasz sobie? A poza tym nic nowego…”.
Rozmowa trwała kilka minut. Twarze niemal wszystkich pacjentów, czekających na swoja kolej, zwrócone były w stronę mężczyzny, jak gdyby był co najmniej artystą kabaretowym. Znów sprawdziłem, czy wyłączyłem dźwięk w moim smartfonie i odetchnąłem z ulgą.
Inna sytuacja. jechałem ostatnio autobusem miejskim. Znajomi się pewnie zdziwią, ale tak, jechałem. Było kilkanaście osób. W pewnym momencie usłyszałem donośne: „Cześć, kochanie”. Mężczyzna siedzący za mną rozpoczął rozmowę. Wyspowiadał się, że wstał o godz. 5, na śniadanie zjadł chleb z pomidorem, popił herbatą, potem zrobił kawę, ogolił się, ale tym razem maszynką elektryczną, bo zwykła zbytnio harata mu twarz.
Pasażerowie zmuszeni byli wysłuchać, że pan ów wybiera się na jakiś konkurs poetycki i dlatego wstał o piątej, żeby nauczyć się wiersza. „Kochanie, jak będziesz mógł, to trzymaj za mnie kciuki. No to pa”.