polecamy
Oświęcimskie Wieści z ratusza – FILM
Życzenia dla Mieszkańców Powiatu Oświęcimskiego
Biało-niebiescy kibice przez lata oglądali różne oblicza oświęcimskiej Unii. Fot. Aleksandra Hołowiejczuk
Wszystko musi mieć odpowiednie proporcje. Kiedy na przełomie lat 90-tych poprzedniego stulecia w polskiej lidze hokejowej oglądaliśmy na lodzie pierwszych obcokrajowców, mieliśmy do czynienia z prawdziwymi gladiatorami. To właśnie oni ściągali na trybuny tłumy. W Toruniu był Borys Barabanow i Walerij Usolcew, a w Unii Michaił Shostak i Siergiej Aleksjejew (wcześniej jeszcze Nikołaj Sirotkin). Podhale miało Andrieja Gusova i Andrieja Primę. Prawdziwi grajkowie, którzy odnawiali oblicze tafli. Tej tafli. Byli wisienką (czy jak kto woli truskawką) na polskim torcie. To wtedy miało sens.
W sezonie 2007/08 Unię dopadł najpoważniejszy w historii klubu kryzys. Drużynie bardzo poważnie groziło wycofanie z udziału w rozgrywkach. Zespół się jednak pozbierał i został oparty praktycznie na samych wychowankach. Wszystko dzięki szalonemu człowiekowi śp. Adamowi Urbańczykowi. Stanął na czele klubu w którym nie było nawet wody mineralnej. To właśnie on uratował hokej w Oświęcimiu. Za ostatni grosz ściągnął do Oświęcimia młodych, nikomu nieznanych wilczków z Czech (Martin Bucek, Petr Valusiak, Alexandr Hegegy) i Unia podjęła rękawicę.
Przegrywała praktycznie wszystkie mecze, ale charakteru tej ekipie można było pozazdrościć. W meczach barażowych o utrzymanie Unia skazywana była na pożarcie, a tymczasem do rozstrzygnięcia rywalizacji potrzebna była maksymalna ilość terminów. Właśnie ten biało-niebieski charakter sprawił, że trybuny w hali przy Chemików znowu pękały w szwach. W ostatnim meczu barażowym o utrzymanie w Bytomiu sektor kibiców Unii był przepełniony do granic (tak naprawdę ruch kibicowski po latach kryzysu za czasów Dworów powrócił wówczas na Chemików). Unia po dramatycznym meczu, celowym wyłączeniu świateł w newralgicznym momencie i niekończących się przepychankach na pisma ostatecznie spadła, ale finalnie wygrała. Odrodził się bowiem duch. Za rok wróciła do ekstraklasy po równie crazy-meczach z KTH Krynica.
Teraz polski hokej w pogoni za wygrywaniem ligi zapadł na ciężką chorobę sprowadzania najemników (gorszych i lepszych), którzy traktują klub jako wyłącznie miejsce pracy. Polacy, nie wspominając o wychowankach grają głównie w czwartych formacjach, albo w ogóle nie wychodzą na lód. Tak jest w zdecydowanej większości. Krótko rzecz ujmując. Zdecydowanie za mało Oświęcimia w Unii Oświęcim. Ten problem nie dotyczy rzecz jasna tylko Unii, ale i wszystkich polskich klubów.