polecamy
Oświęcimskie Wieści z ratusza – FILM
Kasia, Paweł, Zosią i Wojtek. Rodzina, na którą grom z jasnego nieba spadł w postaci glejaka. Fot. Archiwum rodzinne
33-letni Paweł Gryga z Łęk, mąż Kasi, ojciec Zosi i Wojtka, przeszedł operację usunięcia guza. Po trzech tygodniach otrzymał wynik badania histopatologicznego: Astrocytoma WHO IV. Pod tą nazwą kryje się glejak o czwartym najwyższym stopniu złośliwości.
„Kasi i Pawła Grygów z Łęk nie trzeba przedstawiać chyba żadnemu mieszkańcowi sołectwa. To młode małżeństwo dobrze jest tu znane ze swojej dobroci i gotowości do działania zawsze wtedy, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Niestety, los bywa przewrotny i teraz to właśnie oni potrzebują wsparcia, a czasu jest niewiele” – mówi Ewelina Sadko z samorządowego portalu Info Kęty.
Grygowie potrzebują zebrać 200 tysięcy złotych na terapię Nanotherm w Lublinie. To innowacyjna metoda, która powstrzymuje aktywność guza i pozwala na wydłużenie czasu przeżycia dla pacjentów z tak wysokim stopniem złośliwości.
Zbiórkę można wesprzeć na portalu zrzutka.pl
Powstała też charytatywna grupa „Przyjaciele dla Pawła” na Facebooku. Można na niej znaleźć aukcje, z których dochód w całości trafi na leczenie Pawła.
Kasia, żona Pawła, wystosowała apel, w którym, wraz z dziećmi, Zosią i Wojtkiem,. prosi o wsparcie zbiórki na rzecz chorego męża i ojca. Publikujemy go, zachowując oryginalną pisownię:
Przez ostatnie dni czas widzę tylko mrok. Nie byłam w stanie funkcjonować, myśleć, jeść i spać. Potworna diagnoza o jakiej usłyszeliśmy wywróciła nasze życie do góry nogami. Widmo utraty najbliższej osoby jest nie do opisania. Nie ma na to słów, przysięgam.
Siedząc pod blokiem operacyjnym dotarło do mnie, że gdzieś w pogoni za lepszym życiem dla siebie, dla dzieci, za dobrą pracą, za pieniądzem, za super wspomnieniami młodości zgubiliśmy prawdziwy sens. Bo zapomnieliśmy, że bez zdrowia możemy tylko o tym wszystkim pomarzyć…
I człowiek zdaje sobie sprawę, że „ta” kłótnia była niepotrzebna, zlew pełen naczyń aż tak nie przeszkadzał, że zepsuty samochód to nie taka tragedia, że problemy w pracy nie wymagały tak wiele nerwów, że zamiast spędzać czas z bliskimi traciliśmy go robiąc głupoty, że najważniejsze w życiu to być zdrowym. Po prostu być zdrowym. Dostaliśmy obuchem w łeb.
Zamiast martwić się o pogodę na wczasy, siedzisz pod blokiem operacyjnym i modlisz się jak nigdy wcześniej. Klapki na plażę okazują się być idealne, ale do chodzenia po szpitalnym oddziale.
Zamiast oglądać w kółko „Koci Domek” i pakować walizki, nie widzisz całymi dniami dzieci, a później próbujesz im wytłumaczyć gdzie jest Tatuś i kiedy wróci, a gula w gardle nie pozwala wydobyć z siebie słowa.
I wiesz wtedy, że piekło jest bliżej niż myślisz.
Dziękujemy wszystkim, którzy dotychczas nas wspierali, modlili się o mojego męża, pomagali mi logistycznie ogarnąć te trudne dni. Wierzymy, że całkowite wyleczenie jest możliwe, potrzeba tylko czasu i niestety pieniędzy, które są poza naszym zasięgiem. Czy to plan, czy szansa dla nas, ostrzeżenie, czy wskazówka? Tego nie wiem, ale to, czego nas nauczyła walka z chorobą, nie zdołaliśmy nauczyć się w ciągu 7 lat małżeństwa.