ŚWIĘTA. Dwie Wigilie sprzed półwiecza

Paweł Wodniak  |   Fakty  |   24 grudnia 2008 10:47
Udostępnij
Autorka wspomnień po raz pierwszy tradycyjna polską szopkę zobaczyła pół wieku temu. Fot. Paweł Wodniak.

 
Jest 6 stycznia 1958 roku. Malusieńka zabita dechami wioska jakieś 65 km na wschód od Lwowa tonie w głębokim roziskrzonym śniegu. Wszędzie trwa gorączkowa krzątanina. Wigilia! Wigilia dla wiernych obrządku wschodniego, świętujących zgodnie z dawno na świecie zapomnianym kalendarzem juliańskim.

Kobieta mieszkająca z 12 letnią córką w jednej z chałupin, nie myśli o różnicach kalendarzowych. Krząta się, by wraz z innymi być gotową do Wigilii, gdy zalśni pierwsza gwiazdka. Potrawy ugotowane, kutia przyrządzona w nowym glinianym garnku już od dwóch dni spoczywa na honorowym miejscu w izbie, pod obrazami, na ławie wymoszczonej grubo sianem.

Trzeba ubrać choinkę. Z pudła zostają wyciągnięte resztki bombek zachowane od przedwojnia, trzy tekturowe aniołki zawsze wieszane przy czubku i ozdoby, nad którymi dziecko ślęczało wraz z koleżankami już od kilku tygodni. Są to łańcuchy zrobione z kawałków zeszytowego papieru, pomalowanego szkolnymi kredkami, pociętego na kawałki i pracowicie sklejane klejem z mąki, który ustawicznie ?puszczał?. Są łańcuchy robione z kawałeczków źdźbeł słomy poprzedzielanych harmonijkami z kolorowej bibułki, rarytasu
przywiezionego dawno temu aż z powiatowego sklepu.

Są ptaszki robione z wydmuszek, cukierki i orzeszki pozawijane w tęż kolorową bibułę. Są rumiane jabłuszka, drobniutkie, też specjalnie chowane na tę okazję. Są upieczone ciasteczka. Przywieziona prosto z lasu choinka, odtajała w sieni i pięknie pachnie, ale jest ciężka, kobiecie trudno ją osadzić w krzyżaku, a w tym dniu po sąsiadach się nie chodzi…

Ale ustawiczne wyglądanie przez okno daje efekty. Przywołany, przechodzący drogą mężczyzna pomaga osadzić choinkę i można przystąpić do jej ubierania.
Potem podłoga w pokoju zostaje grubo wyścielona zmierzwioną słomą (jak stajenka, to stajenka), którą baraszkujące po niej dzieci wkrótce zetrą w drobny pył, na stole grubo wyścielonym sianem i przykrytym obrusem, na honorowym miejscu staje garnek z kutią, obok inne potrawy. Można zacząć ucztować.
Pierwsza czynność jest zarezerwowana dla gospodarza, ale go nie ma, więc gospodyni nabiera łyżkę kutii i próbuje ją rzucić do powały. Ręka drży, ziarna nie doleciawszy do powały lądują w słomie. Nie wiadomo jaki będzie ten nadchodzący rok.

Kolację kończą łamańce, ulubione danie wszystkich dzieciaków ? połamane drobne kawałki podpłomyków wymieszane ze słodkim makiem.
Potem kolędy i dziecięce baraszkowanie w śniegu na polu i słomie w domu, dopóki matka nie zagoni do spania. I tylko stojąca na wzgórku cerkiew pozostaje głucha i ciemna. Była cerkwią unicką. Teraz jest prawosławna, a pop przyjeżdża raz na dziewięć tygodni.

Na drugi dzień nerwowe oczekiwanie. W tym dniu pierwszym gościem powinien być mężczyzna. Ale mężczyźni rzadko odwiedzają ten dom. Do córki przychodzi koleżanka. Znowu nie tak….

Mija kilka miesięcy i już wiadomo jaki ten rok będzie. Będzie to rok przełomowy. Kobieta i dziecko opuszczają ubożuchny, niezbyt bezpieczny, ale dobrze znany wiejski świat. Teraz czeka je druga w tym roku, tym razem miejska, Wigilia. 24 grudnia, według kalendarza gregoriańskiego. Matka starannie zbiera informacje o tym, jak powinna wyglądać. Kutii nie będzie. Nie udało się zdobyć potrzebnej do tego pszenicy. Nie będzie łamańców. Będą nowości – karp, żur i opłatek.  

Parę dni przedtem matka łamie prawą rękę.  Z ręką w gipsie może tylko dyrygować przygotowaniami i trochę pomagać trzynastolatce.  Ale karpia dziecko musi zabić samo. Pierwszy i ostatni raz w życiu zabija żywe stworzenie. Po 50 latach tamta trauma jest wciąż żywa. Jest bardzo ubogo. Maleńka jodełka umieszczona zostaje w garnku wypełnionym piaskiem.
Wkrótce wysuszona ciepłem kaloryferów przestanie pachnieć. Ale na razie zostaje przybrana kilkoma bombkami, włosami anielskimi, słodyczami i świeczkami w lichtarzykach. Jeden z tekturowych aniołków przywieziony z innego świata, dziwnie nie pasuje do tych nowości.

Nie ma siana pod obrusem. Jest go odrobina położona na obrusie, a na nim figurka Jezuska w żłobku, obok opłatki.  Za oknami szok. Pierwszy raz w życiu kobiet Wigilia będzie bez śniegu. Jest szaro, brudno, deszcz niesie drobiny brudu z fabrycznych kominów i osadza je na szybach. Gdy litościwy mrok pokrywa wszystko, można zacząć świętować. Niezdarnie, też pierwszy raz w życiu łamią się opłatkiem, składają sobie życzenia, obejmują się i… zaczynają płakać. Z tęsknoty za światem, który był od zawsze, a który nie wróci już nigdy, z samotności, że strachu przed jutrem.

Ale potem jest Pasterka. Kobiety wchodzą do kościoła, który też wydaje się ciemny i głuchy. Aż nagle zaczynają grzmieć organy kolędą ?Wśród nocnej ciszy? i cały kościół rozbłyskuje tysiącem świateł. Wiejska dzikuska jest oszołomiona, w przeciwieństwie do matki, nigdy czegoś takiego nie widziała.
A rano do drzwi mieszkania puka sąsiadka, nie sąsiad…

Najnowsze realizacje wideo

Komentarze
  • 24 grudnia 2008 15:00

    Wojtek

    …i dzięki za artykuł

  • 24 grudnia 2008 18:07

    Anonim

    bardzo ok

  • 24 grudnia 2008 18:43

    Anonim

    To dobrze ze pan wrócił panie Pawle.Ktoś poznał się na pana talencie.

  • 15 lutego 2009 00:07

    Anonim

    „Dwie Wigilie sprzed Polwiecza” to wspanialy literacki esej ; malo slow zawierajacych tony tresci. Przeczytalam ten esej z ogromnym wzruszeniem.


Redakcja portalu zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy obraźliwych dla innych osób, zawierających słowa wulgarne lub nie odnoszących się merytorycznie do tematu artykułu, wpisu, obiektu. Informujemy, że oprogramowanie rejestruje dane osoby komentującej (IP, czas), które na wniosek prokuratury, sądu lub policji mogą zostać przekazane celem ścigania sprawców czynów sprzecznych z prawem.

Więcej informacji w regulaminie komentarzy.