I na cmentarzach staje się jasność – FELIETON

Paweł Wodniak  |   Fakty  |   30 października 2020 18:25
Udostępnij

Osiem godzin i osiemnaście minut. Tyle dał premier polskiego rządu Polakom na odwiedzenie cmentarzy przed dniem Wszystkich Świętych.

W niecałą godzinę po bandyckiej, jak ocenił kolega, decyzji Mateusza Morawieckiego o zamknięciu cmentarzy w sobotę, niedzielę i poniedziałek, wybraliśmy się z żoną na cmentarz parafialny w Oświęcimiu odwiedzić groby bliskich.

Podążających w pośpiechu na starą oświęcimską nekropolię było wielu. Taszczyli stroiki i ogromne znicze, które dają pewność, że groby ich krewnych, znajomych, przyjaciół będą rozświetlone w niedzielę 1 listopada.

Premier sprawił, że w dzisiejsze popołudnie, wieczór i noc na cmentarzach pojawią się tłumy. I to bez możliwości zachowania dystansu społecznego. Wiadomo, że wiele starszych osób chciało być we Wszystkich Świętych na cmentarzach, bez względu na sytuację epidemiczną. Po prostu nie wyobrażają sobie, by stało się inaczej. Tak im nakazuje tradycja i potrzeba wynikająca z wyznawanej religii.

Człowiek, znany w wielu kręgach pod ksywą Pinokio, swoją decyzją spowodował ogromne zagrożenie epidemiczne. Spowodował, że tysiące ludzi pojawią się w jednym miejscu w krótkim czasie. A wzrost zakażeń na koronawirusa i tak będzie można później zrzucić nie na tłok na cmentarzach, wynikający z idiotycznej decyzji premiera, ale na akcje protestacyjne kobiet.

Pojawia się też pytanie, co mają zrobić przedsiębiorcy, którzy zrobili zapasy zniczy, stroików, wieńców i kwiatów? Zostaną z zapasami, nie zarobią, nie zapłacą podatków. Osiem godzin i osiemnaście minut to za mało.

Co mają zrobić samorządy, które wydały niemałą kasę, by zapewnić zmianę organizacji ruchu w okolicach cmentarzy i na komunikację miejską, która miała dowozić mieszkańców na nekropolie i z powrotem?

A ci, którzy zaplanowali odwiedzić groby bliskich, dojeżdżając na cmentarze z miejscowości oddalonych o kilkaset kilometrów? Niekoniecznie 1 listopada we Wszystkich Świętych, ale na przykład w sobotę?

Gdy zaczęła rosnąc liczba osób zakażonych koronawirusem, chorujących na COVID-19 i umierających na tę straszną chorobę, uważałem, że cmentarze w święto zmarłych powinny być zamknięte. Taka decyzja musiała jednak zapaść najpóźniej kilka dni temu. Żeby dać ludziom czas, żeby mogli przyjść na grób ojca, matki, dziecka, znajomego i zapalić znicz, który przez kilka dni będzie świadectwem, że pamiętają.

Katolicy wiedzą, że dla ich zmarłych najważniejsza jest modlitwa. Za dusze zmarłych można pomodlić się w dowolnym miejscu. Chwilę zadumy można przeżyć w domu, w drodze samochodem, na spacerze. Wszędzie. Ale jest jeszcze coś takiego, jak tradycja. Wiele osób nie wyobraża sobie swojej nieobecności na cmentarzu w dniu Wszystkich Świętych. Oni dostali osiem godzin i osiemnaście minut. Co zrobią, jak nie zdążą? Będą palić znicze przy płotach i bramach cmentarnych? Prawdopodobnie tak.

A co do bramy cmentarnej… Ta przy cmentarzu parafialnym w Oświęcimiu była zamknięta. Przy furtce już przed godziną 17 tworzyły się zatory, bo tych, którzy chcieli wejść i wyjść, przybywało.

Nie znałem swojej babci Eugenii osobiście. Znam ją z opowieści mojej mamy. Im więcej o niej słyszałem, tym bardziej za nią tęskniłem. Bylibyśmy bratnimi duszami. I wiem, że gdyby dzisiaj wstała z grobu i popatrzyłaby na Polskę, to jej ból byłby taki sam, jak mój.