27 stycznia. Co się z nami stało?

Paweł Wodniak  |   Fakty  |   29 stycznia 2018 18:07
Udostępnij

Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, z okazji 73. rocznicy wyzwolenia obozu napisał artykuł, który publikujemy w Faktach Oświęcim.

Artykuł ukazał się w internetowych i tradycyjnych wydaniach „Le Soir” – Belgia, „Hospodárské noviny” – Czechy, „Le Monde” – Francja, „El Pais” – Hiszpania, „Haaretz” – Izrael, „Frankfurter Allgemeine Zeitung” – Niemcy, „Gazeta Wyborcza” „Kommiersant” – Rosja, „SME” – Słowacja, „La Liberté” – Szwajcaria, „Népszava” – Węgry i „La Repubblica” – Włochy.

Poniżej prezentujemy przemyślenia Piotra Cywińskiego, zebrane pod tytułem „27 stycznia. Co się z nami stało?”.

73 lata temu ostatnich siedem tysięcy więźniów KL Auschwitz zostało wyzwolonych przez Armię Czerwoną. Tuż przed ucieczką Niemcy wysadzili ostatnie funkcjonujące komory gazowe i krematoria. Ponad 100 000 więźniów zdołali na czas ewakuować w głąb Niemiec, by dalej wykorzystywać ich niewolniczą siłę roboczą. Ci, którzy przeżyli, przez całe życie nieśli spojrzenia tych, którzy zginęli.

Dziś nie ma już wśród nas Primo Leviego, nie ma Elie Wiesela, Władysława Bartoszewskiego, Israela Gutmana, Simone Veil, Imre Kertesza i jakże wielu, wielu innych. My, powojenni, zostajemy coraz bardziej osamotnieni z bagażem doświadczenia tamtych ludzi i trudno zaprzeczyć, że z owym ciężarem radzimy sobie nadal bardzo słabo. I nie mam na myśli faktografii. Cały nasz świat żyje coraz bardziej tak, jakby niewiele nauczył się z tragedii Szoa i obozów koncentracyjnych.

A miał wszak – świat nasz cały – po wojnie wyglądać inaczej. Na skalę globalną próbowano powołać instytucje dialogu i współpracy – choćby, na samym szczycie, Organizację Narodów Zjednoczonych. W dużo głębszej mierze, na zachodzie Europy rozpoczęto proces zbliżania się państw, narodów i społeczeństw, które dziś znamy pod nazwą Unii Europejskiej – tworu powstałego na bazie wspólnego rynku, który w miejsce dawnych modeli współistnienia, opartych na iluzorycznej równowadze sił, przyjął za główne fundamenty współpracę i pogłębiającą się współzależność państw członkowskich.

Przyjęto nowe ramy prawne zbrodni przeciwko ludzkości, ONZ ustanowiło definicję zbrodni ludobójstwa. Doceniono rolę organizacji pozarządowych, których rozkwit po wojnie wzmocnił wpływy społeczeństwa obywatelskiego na instytucje rządowe. Sam kształt owych samozwańczych struktur społecznych przestał odwzorowywać kulturę paramilitarną, tak często obecną przed wojną w różnego rodzaju bractwach, korporacjach i towarzystwach. Wśród Kościołów i organizacji religijnych powiało nowym duchem ekumenizmu. Gdyż wydawało się po wojnie, że świat trzeba przemyśleć na nowo. Przecież ta wojna była inna od wszystkich, poprzez tragedię ludności cywilnej. Auschwitz stał się tego najpełniejszym symbolem.

Na realną sprawiedliwość zabrakło już wówczas odwagi. Spośród około 70.000 esesmanów pracujących w obozach koncentracyjnych i zagłady, jedynie około 1650 zostało po wojnie skazanych. W większości na irytująco niskie kary kilkuletniego więzienia, często orzekane w zawieszeniu. Jak tu się dziwić, że wielu innych czuło się później bezkarnymi…

Dziś widzimy, jak bardzo te powojenne wysiłki – jakby nie były słuszne i przemyślane – nie wytrzymują próby czasu. Na kolejne odsłony ludobójczego szaleństwa nie potrafimy reagować skutecznie. Głód i śmierć wywoływane przez niekończące się walki różnych ugrupowań w środkowej Afryce nie są priorytetami naszych rządów. Handel bronią i wyzysk niemalże darmowej siły roboczej pogrąża najbiedniejsze rejony świata. Organizacja Narodów Zjednoczonych przestała spełniać jakąkolwiek nadzieję. Unię Europejską trawi wewnętrzna apatia. W tym samym czasie nasze demokracje chorują na wzrost populizmu, egotyzmu narodowego, nowych form skrajnej mowy nienawiści. Remilitaryzacja stosunków międzyludzkich bezcześci nasze ulice i miasta. Czyżbyśmy się tak bardzo zmienili w ciągu zaledwie dwóch-trzech pokoleń?

Zanim spotkamy się za dwa lata, przy 75 rocznicy wyzwolenia Auschwitz, będącej kulminacyjnym wydarzeniem kolejnego, piętnastego już Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu, powinniśmy zadać sobie kilka pytań – aby dzień ten nie stał się jeszcze jedną uroczystością, z powracającymi tymi samymi słowami, przybierającymi postać sloganów tkliwie usadzonych w znanych nam ujęciach zarysów architektury obozowej.

Co się dzieje z naszym światem? Co się dzieje z nami samymi? Czy pamięć naprawdę nie niesie zobowiązania? A jeśli to nadzieja umiera ostatnia, to w czymże ma ona być zakorzeniona, jeśli nie właśnie w pamięci? Czy naprawdę musimy narzekać na brak wizji, by uzasadniać naszą miałkość we wzmacnianiu tego, co dobre? Czy brak autorytetów uzasadnia promowanie marności? Czy brak mężów Stanu ma dawać pole do popisu głosom niedojrzałym do własnej odpowiedzialności? Czy słupki sondażowe i memy z portali społecznościowych stały się na trwale dyktatem naszych wyborów? Czy rynek naprawdę potrzebuje jedynie ludzi przekonanych, że mają niezbywalne prawo do wygody, nie pomnych, że mają też – i to nie zawsze wygodne – obowiązki? Czy siedząc spokojnie za drzwiami naszej „niemożności zrobienia czegokolwiek” nawet wobec największych dramatów, aż tak skutecznie potrafimy stłamsić poczucie naszej obiektywnej i namacalnej odpowiedzialności?

Czy w kulturze, która stara się żyć bez świadomości śmierci jest jeszcze miejsce dla pamięci o ofiarach? Czy kakofonia indywidualnych i na równi stawianych opowieści – do których, owszem, każdy ma naturalne prawo – niesie w sobie jeszcze wyzwalający przekaz moralny? Czy suma ludzkiego samozadowolenia jest najsensowniejszym miernikiem dobra tego świata?

Widząc jak na dłoni absurdalne nieprzystawanie edukacji do wyzwań współczesności, dlaczego nie potrafiliśmy odmienić jej sensu? Czy proporcja choćby godzin nauki matematyki względem takich zajęć jak etyka, jak nauka rozumnego korzystania z mass mediów, jak wiedza o społeczeństwie i jego wewnętrznych zagrożeniach, jak zdolność organizowania sprzeciwu obywatelskiego, jak umiejętność tworzenia projektów pomocowych – jest na poważnie uzasadniona? Czy aż tak bardzo właśnie na całkach chcemy zbudować nasze jutro? Czemu wykładana historia pozostaje jedynie bezpieczną na każdą stronę nauką o przeszłości, bez żadnych wyraźnie wskazanych powiązań z dniem dzisiejszym i coraz bardziej niepewnym jutrem?

Nie chcemy na te pytania sobie samemu odpowiadać, więc łatwiej je oddalić, wyśmiać lub zdyskredytować. I nie ważne, co się dzieje w Kongo, w Birmie lub na sąsiednim osiedlu czy pobliskim stadionie. Nie zmieni to faktu, że nasze dzieci – przyszłość wszystkiego, na czym zdawałoby się powinno nam zależeć – więcej dowiadują się o poświęceniu, godności, odpowiedzialności i ideowości z kolejnych części „Gwiezdnych Wojen”, niż od nas samych lub naszych szkół. Apatia nas ogarnęła nie dlatego, że nie widzimy wielkich wizji na przyszłość, ale dlatego, że zawoalowaliśmy sobie obraz naszej wspólnej, zbiorowej – nawet najbliższej – przeszłości.

Apatia tak głęboka, że dziś już – po raz pierwszy być może w dziejach ludzkości – oceniając rozwój wydarzeń w tak licznych miejscach – dalekich i bliskich – tak trudno nam rozgraniczyć to, co jest jeszcze pokojem, od tego, co już jest wojną. Pamięć i odpowiedzialność przestały się łączyć. Oto cała cywilizacja na własne życzenie pozbawiona zostaje swojego własnego doświadczenia. Czy pozwolimy, by Auschwitz przeszło do historii? Czy może od razu do matematyki?

Piotr M. A. Cywiński